czwartek, 2 czerwca 2016

Pure Evil

Była przerwa, podczas której doznawałem, przeżywałem, zdobywałem, traciłem i w ogóle sporo się działo. Mimo, że tak na prawdę nie działo się wcale tak dużo. Nadal siedzę na tej samej pufie pisząc kolejny shiit do internetów. Nadal patrzę w ten sam monitor podłączony kablem HDMI do tego samego laptopa. Tak samo jak zawsze jeśli wyłączę teraz ten monitor, przez dwa dni nie będzie dało się go włączyć…(niewiem dlaczego do cholery, nikt nie wie...chyba po prostu lubi odpoczywać heh. Fuck you LG). Nie zdobyłem tronu świata, nie odnalazłem boga w sercu. Nie podkładałem bomb w Warszawie ani Wrocławiu. Nie założyłem jakiejś firmy która uczynila by mnie bogaczem w dwa tygodnie. Nadal jestem tym samym Dyssocjalnym Psychonautą co zawsze. Pomimo tego, że jestem taki sam, zmieniłem się. Na wielu płaszczyznach. Zrozumiałem jak wielowymiarową istotą jest człowiek. Jak wiele ma warstw ta Cebula (heh, żarcioszki ze Shreka zawsze na propsie) Poznałem kilka osób, spróbowałem kilku nowych “smaków”. No ogólnie, trochę się usmażyłem, ale o tym nie będę się tutaj rozpisywać, bo to dość kwaśna sprawa (#pozdrodlakumatychmodzno).
Jednak jak zawsze mój przydługi wstęp pewnie odrzuci większość, ale to raczej dobrze. jeśli coś jest dla wszystkich to jest chujowe, przykłady można mnożyć w nieskończoność ...disco polo, pop, sonda 2, Lech Wałęsa czy partia rządząca (XD).

-I kolejne przedłużenie, gratuluje Ci Matole wyjątkowych zdolności wkurwiania ludzi niepotrzebnymi treściami...przejdźże do rzeczy człowieku.
-Dobra dobra...ale przestań pisać sam do siebie bo wyjdziesz na jeszcze większego pojeba, ok?
- jakbyś tyle nie pisał od rzeczy to bym się nie wtrącał… WRACAJ DO PRACY BO NICI Z KOLACJI

#josuachytruskucosięzemnądzieje

Dobra, bo w sumie cała ta treść zaczyna przybierać bardzo abstrakcyjną formę...chociaż z drugiej strony (a jakże, zawsze jakaś drugą stronę znajdę <+5exp>) w takiej formie czuje się najlepiej. Nieskrępowana myśl, abstrakcja...Piękno w czystej postaci, myśl sama w sobie jest pięknem, a forma w jakiej ją zamykamy tylko je ogranicza nadając ramy. Przecież ona nie ma formy. Przekaz emocji...tylko jak to zrobić pomijając ten nieprzyjemny etap budowania ścian które ją ograniczają?! Tego nawet najstarsi górale nie wiedzą (znowu heheszki).
W końcu. Jestem gotowy do podjęcia tematu...mózg się przełączył w inny tryb funkcjonowania, wyższe obroty, aż czuję kropelki potu spływające między zwojami.

Dziś drogie dzieci, a także i starsi czytelnicy (a jest was aż 5 więc god damn, prawie jak zajęcia indywidualne!) podejmę temat bardzo prosty. W sumie teraz kiedy zdałem sobie z tego sprawę, wydaje mi się, że jest to najoczywistsza (jest takie słowo?) rzecz na świecie…
Każdy zapewne wie czym są “grzechy”. Jednak od samego początku muszę zaznaczyć i przypomnieć, wręcz PODKREŚLIĆ (heheszkuje z pomocą formy, a nie treści, jestem coraz lepszy w te klocki xD), że nienawidzę idei religii samej w sobie i nie mówię tu o tym wybitnym kardiochirurgu. #hehe Popatrzmy sobie na listę grzechów jakie wymienia się w “naszym” wspaniałym i jedynym słusznym, chrześcijaństwie...Wszystkie te grzechy są po prostu cechami charakteryzującymi złych ludzi. Chciwość, obżarstwo itd. nie trzeba tu wymyślać ani boga, ani szatana ani innych Janów Pawłów, żeby wiedzieć, że każda z tych cech prowadzi nas do czegoś nie dobrego, czy to fizycznie (bo się grubnie i wygląda jak Grycanki albo Gesslerowa) czy to mentalnie (bo się głupieje, zapomina o tym co najważniejsze i zaczyna zachowywać jak Swetru, A. Dupa czy też inna ze świń przy korycie).
Jednak uważam, że w tym całym spisie jest pewna chierarhia. Jedna cecha która wywołuje całą resztę. Cecha która jest w naszym świecie i w naszych czasach najpowszechniej spotykana. Pycha. (Zło kierwa wcielone xD Wydzwaniajcie księdza egzorcystę czeba ubić te monstrum T_T).
Będąc pysznym stajemy się jednocześnie chciwi, zazdrośni, gniewni i gnuśni. Już biegnę tłumaczyć o co mi wgle chodzi.
Będąc pyszny, człowiek daje sobie prawa. Prawo do tego by czuć się lepszym, mądrzejszym, bliższym ideałowi (o zgrozo, może masz się za ideał?).
- “czemu on to ma?! Mnie się należy bardziej! Przecież jestem lepszy”,
-“Chcę więcej, mnie należy się posiadanie wszystkiego, przecież to oczywiste, dlaczego inni mają to mieć skoro tylko JA na to zasługuję?!”,
- “Jestem zbyt zajebistym by się rozwijać, przecież już ocieram się (#hehe) o ideał!”.
Na tych prostych przykładach, widać jak ta paskuda wpływa na nas. Ale można iść dalej...potrzeba rządzenia też bierze się z niej, jestem też pewien iż wiele osób jest tak pysznych, że daje sobie prawo do zabijania “gorszych od siebie”. Są też Ci którzy w swoją pychę przenoszą na idee...wtedy zaczyna się prawdziwy burdel i zamachy w Europie...no albo podbijanie Ziemi Świętej...to już zależy która idea akurat ma większy hajp.
No w sumie pokrótce powiedziałem CO i JAK. Teraz pora na “dlaczego” (truuudneee spaaawyyy).
Więc, dlatego...że jesteśmy zapatrzeni w czubek własnej dupy. Trzymamy twarz tak blisko rowa, że aż szczypią oczy. Ludzie, mający się za niesamowitych, bliskich bogom, wspaniałych i majestatycznych. Cały świat uczyniliśmy sobie poddanym. Podróżujemy pod samym niebem w samolotach, pływamy przez oceany na ogromnych statkach. Ale tak naprawdę to są z nas łyse małpy. Worki na mięso. Drobinki kurzu żyjące na malutkiej skale w bezmiarze wszechświata. Kochamy samych siebie, kochamy widzieć w sobie stworzenia z celem i sensem. No nie wydaje mnie się. Ale, co ja tam wiem?
Teraz odpowiedziałem na pytanie “Dlaczego”. Co może być następne? hyy…
Nie wiem cholera. Dobra to powiem teraz o tym: Wszyscy ludzie myślący, że są mądrzejsi, silniejsi, sprawniejsi albo po prostu lepsi od innych...są w błędzie. Jesteśmy inni i to wszystko. Każdy z nas gdzieś tam podróżuje w swojej głowie w różne zakamarki. Każdy jest w czymś dobry, a chujowy w czymś innym. Ja nie wyobrażam sobie pracować na linii produkcyjnej. Nie potrafię (wiem bo próbowałem Oo god damn najgorsze 5 minut w życiu xD). Ale są miliardy ludzi którzy robią to cale życie i nie narzekają. Nie potrafię rysować, za to trochę ogarniam zabawy z fotoszopami, inni na odwrót. Czy to znaczy, że ktokolwiek jest lepszy? raz jeszcze, nie wydaje mnie się.
To by było na tyle, nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć. Chyba nic. A jak jednak coś, to przynajmniej będzie o czym napisać następnym razem, a kiedy to nastąpi sam jeszcze niewiem. Jak będzie dobry temat i wena. Nie chcę się tu zajmować sprawami bieżącymi, jakimiś dramami jak to ludzie się obrzucają gównem w internecie (#GIMPER i #ATOR ← wibijam fejmy na frajerni xD ).
To wszystko mnie nie interesuje, chuja warta popowa sieczka o której za chwilę nikt nie będzie pamiętać, a masy będą jadły z innego sedesu. No a przynajmniej tak mi się wydaje.
Pewnie jak zawsze też udało mi się urazić 90% ludzi (hehe) i jestem z tego dumny! (tylko porsze mi tu bez pozwów bo ,cytując, “ja to mam wujka prawnika i Pan mnie możesz w trąbe pocałować” XD)
Kierwa koniec bo miało być krótko, a mnie się tu trzecia strona zaczyna. niema co. Idę grać w soulsy albo inny shit. Siema elo cześć.
Zostańcie z bogiem, Dyssocjalny Psychonauta aka Matoł.

PS. AAA! Właśnie bo bym zapomniał! posłuchajcie sobie niezastąpionego i jedynego w swoim rodzaju Gospela : D
https://www.youtube.com/watch?v=wFwSHslp_2E
"Naucz się tego, co jest możliwym
Spróbuj wszystkiego, co stanie ci na drodze
Niech życie cię zrani, zachwyci i zdziwi
I nie unikaj niczego, póki jeszcze możesz
Szukaj, odnajduj i pozwól się zgubić
Nie słuchaj rad, bądź butny i głupi
Ponoś porażki i się z nich podnoś
Znajdź w sobie wątpliwości, znajdź pobożność
Wystrzegaj się tego co może ci grozić
A potem zapomnij o wszystkim i zacznij tworzyć"

Ten tekst  to moje nowe motto życiowe. Keep it rollin biczys.

I wpadajcie lajkować na fejsie, wtedy jak coś napisze, będziecie wiedzieć od razu! : D https://www.facebook.com/Dyssocjalny-Psychonauta-1055771054481678/


sobota, 16 kwietnia 2016

Szczęście?

Szczęść boże, ostatnio mimo wszech obecnie rodzącego się życia nadal czuję chłód zimy. Wszystko co mnie otacza jest otoczone grubą warstwą zimnego puchu, i choćby był to najgłębszy ze wszystkich żarów i tak nim przebije się przez ten chłód sam staje się zimny niczym śmierć. Śmierć...piekielne męczarnie i niebiańskie rozkosze. Czym jest ona sama? Zbawieniem które pozwoli na wieczny spokój czy też koniec wszelkich oznak samego istnienia?
Śmierć jest ukojeniem dla człowieka jako, że pozwala na wieczny odpoczynek i bez znaczenia jest to czy wierzysz w cokolwiek czy odrzucasz wszystko. Najważniejsze jest to, że nie ona jest tym czego obawiać się powinniśmy ponad wszystkiego innego. Jest ona jedynie końcem naszego czasu. I jak wiadomo jest ona nieunikniona. I jak również wiadomo jest konieczna.
Czymś czego bać się trzeba to śmierć za życia. Kiedy żyjesz ale jesteś martwy. Kiedy wszystko co radosne i wszystko co daje chociaż odrobinę szczęścia staję się nie do odróżnienia od napawającego nas strachu...chłodu...samotności i beznadziei.
Całe życie stąpamy po krawędzi przepaści robiąc wszystko żeby nie spaść...Bo spadając w bezdenną otchłań zwątpienia nie dostrzeżemy już nigdy światła. Nigdy już nie rozpali się w nas żar który powoduje uśmiech. I już nigdy nie będziemy w stanie wspiąć się na górę. Leżąc bez sił i nadziei na samym dnie emocjonalnej pustki jedyne co nam pozostaje to rozmyślać nad tym dlaczego i jak. Wtedy też rodzą się największe z wszelkich myśli.
Istnieje jednak cień szansy, okruch nadziei, ostatnia z możliwości na zbawienie. Potrzebujemy miłości. Ona jedyna potrafi rozpalić w nas tak potężny ogień by stopić lodowe kajdany w które zakuł nas jedyny który powinien być nam bezsprzecznie wierny...nasz umysł.
Jedyny sposób na osiągnięcie prawdziwego szczęścia to odnalezienie go w kimś innym. Jakież przewrotne jest nasze śmieszne ludzkie istnienie którego ideą jest poczucie szczęścia, skoro jedyny prawdziwy sposób na jego osiągnięcie to...zapomnienie o własnym. Wtedy dopiero tak na prawdę jesteśmy w stanie odnaleźć naszą własną radość ulokowaną w kimś innym. Lecz działa to tylko wtedy gdy jest obustronne. W każdym innym razie jedyne co może przynieść to ból i jeszcze większą rozpacz.
Rodzi się najistotniejsza z kwestii, jak zatem rozpoznać czy czyjeś szczęście jest ulokowane w nas. Niewiem, ale jeśli wierzysz w jakiegoś boga...zapytaj go, jeśli Ci odpowie będziesz pewien, a jeśli nie...będziesz w takiej samej pozycji jak wszyscy inni. No i jeśli odpowie to może nawet ktoś nazwie Cię świętym albo coś. Także ten...trzymam kciuki za “nawiązanie kontaktu” (hehe brzmi jakbym mówił o obcych)
Koniec tego słodkiego pierdolenia, nie pozdrawiam Dyssocjalny Psychonauta.

PS. Wiara i miłość mają jedną wspólną cechę, znajdą ją tylko Ci którzy potrafią zabrać sobie samemu coś cennego. Różnica jednak jest taka, że jedno może przynieść nam coś dobrego, a drugie to przejaw słabości i głupoty.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Ludzie są dziwni





Wstałem rano z myślą “napiszę coś”. Chciałem podjąć jakiś ważny i trudny temat. Jednak po kilku godzinach przeglądania facebooka, zrezygnowałem myśląc “Nie dam rady dzisiaj stworzyć nic ,co wymagać będzie myślenia, wprowadzania się w ten specyficzny stan pobudzenia mózgu...myślenia i formułowania myśli w sposób pozwalający na zrozumienie tego bełkotu”. (tak jest cytuje siebie...czyli chyba to już samogwałt)
Zrezygnowałem i poddałem się naszej kochanej prokrastynacji. Odpaliłem sobie serial “Wilfred” i wiecie co? W jednym z odcinków (bo warto tu wspomnieć, że jak już oglądam serial to sezon biorę na jedno posiedzenie) usłyszałem coś, o czym chciałbym powiedzieć.
Zanim jednak przejdę do tego “głównego” (gównianego #huehue) tematu opowiem nieco o samym serialu. Dlaczego? Bo myślę, że jest to głęboka i poruszająca treść ubrana w śmieszną i głupią formę. Trochę jak słuchanie Gospela (gość miecie! #gospelnajlepszyfhói).
Serial opowiada o gościu imieniem Rayan z głębokimi problemami psychicznymi. Myślę, że ma też problemy z osobowością. I ten właśnie Rayan poznaje...psa! Psa swojej sąsiadki wabiącego się Wilfred. Od tego czasu są nierozłącznymi przyjaciółmi. Jednak jak stworzyć więź między człowiekiem i zwierzęciem w taki sposób by byli to prawdziwi kumple? Prosta sprawa. Wystarczy sprawić by główny bohater (ten lekko poschizowany chłopaczek którego gra Frodo) widział psa jako...faceta w przebraniu Psa! Tak jest. Rozmawiają, wpadają w kłopoty, kombinują i jarają zioło w piwnicy. Raz nawet pojawiła się Ayahuasca, a to już jest kompletny odlot.
Wilfred ma cechy obu gatunków, jest śmieszny i uroczy jak pies i kierują nim psie motywację. jednak z drugiej strony, potrafi mówić i robi to niemal na okrągło, jest manipulatorem i nauczycielem(bardzo porąbanym nauczycielem) dla powiernika pierścienia.
Tak czy inaczej polecam obejrzeć, albo chociaż przeczytać jakiś lepszy opis co by przekonać się, czy to ja Cię zniechęciłem swoim beznadziejnym opisem, czy po prostu to do Ciebie nie przemawia.
Teraz mogę już pójść dalej w tym całym paskudztwie (mówię o tekście).


Ludzie są dziwni. To fakt. Nie można mu zaprzeczyć. Każdy jest inny, każdym kieruje coś innego i każdy ma inne żądze, fantazję czy cele. To czyni nas jednostkami żyjącymi w stadzie, a nie tylko stadem.
Jednak w tej dziwności, niektórzy wybijają się nawet mocniej i niestety...często przestają pasować do ogółu społeczeństwa. Tutaj właśnie pojawia się kwestia tego o czym chcę mówić. Osobiście zawsze miałem poważny problem z wpasowaniem się do ogółu. Kiedy byłem jeszcze młody i piękny (nadal w sumie jestem piękny tylko już trochę starszy...chociaż nadal młody #huehue #alekapsztad #uzewnętrznianiemocno) robiłem wszystko by wyróżnić się z ogółu. I tak dotarłem do miejsca w którym biegałem w skórzanej kurtce, potarganych spodniach, ciężkich butach i czerwonym irokezem na głowie. No i oczywiście z najlepszymi Punkowymi kapelami w słuchawkach! #TheAnalogs #Oi!
Czułem się dzięki temu oddzielnym bytem i miałem pewność, że to pozwoli wszystkim w koło to dostrzec. (podziałało, kilka razy spierdzielałem przed łysymi ).
Problemów jednak nie brakowało, ciągłe uwagi ze strony nauczycieli, sąsiadów czy nieznajomych na ulicy. “Powinieneś się ogarnąć” “debil” “brudas” były dość upierdliwe. Nie bolało mnie to jednak ani troszkę, gdyż opanowałem technikę “jebem na to”(osobiście polecam wszystkim, jest to lekarstwo na niemal wszystkie problemy pojawiające się w czasie młodzieńczego buntu)
Jednak w pewnym momencie przyszedł czas na ogarnięcie się. Nie można przez cały czas pokazywać i obnosić się ze swoją innością, bo zaczynamy się zachowywać jak down grający w szachy ze zdrowym człowiekiem. Jak masz downa nie graj w szachy! graj w warcaby albo inne zrozumiałe dla Ciebie gry. Obnoszenie się ze swoją niepełnosprawnością jest po prostu głupie. Ja obnosiłem się ze swoją niepełnosprawnością (społeczną) przed długie lata. Na szczęście przestałem.
Jednak nie jest tak, że to wpływa jakkolwiek na sam fakt bycia upośledzonym. Mimo, że nie wyglądam, nadal jestem tak samo niedorobiony i niedopasowany społecznie.
Niestety niektórzy nie potrafią pogodzić takich dwu sprzeczności. Uważają, że MUSZĄ się zmienić i to nie tylko zewnętrznie ale i wewnętrznie. Zakładają garnitury i biegną do pracy.
Krawat i marynarka odcinają im dopływ tlenu do mózgów, korpo zabija w nich resztki własnej osobowości.
Ludzie którzy byli jednorożcami, zostają brutalnie napadnięci przez społeczeństwo, przemieleni i zamienieni w kolejnego zwykłego konia. Zabite zostaje w nich to co było najpiękniejsze i co czyniło ich wyjątkowymi. Dlatego właśnie prawie nie ma już jednorożców.
Hehe...doszedłem do najśmieszniejszej, a dla niektórych najstraszniejszej PRAWDY OŚWIECONEJ. Więc ołówki i karteczki w dłoń, notować proszę i zapamiętać.


Elitarne łachy, dobrze płatna praca w korpo i urżnięty róg nie zmienią prawdziwego jednorożca w normalnego konia.
A wiecie dlaczego?
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to koń...nogi ma cztery, głowę jedną no i ta grzywa… Koń jak się patrzy. Jednak gdy podejdzie się bliżej do takiego człowieka od razu widać, że nie pasuje. Widać bo na środku jego czoła jest wielka rana z której przez cały czas wylewa się strumień ropy i krwi zmieszanej ze strachem, goryczą i smutkiem. Bo to są właśnie emocje i ich konsystencja kiedy człowiekowi zabroni się (bądź sam sobie zabroni) być tym jednym jedynym. Tym niespotykanym i innym. Ludzie którzy czują się odrębnymi JEDNOSTKAMI nigdy nie będą pasowali w takich miejscach.
Mnie udało się to zrozumieć. Wiem jak wiele trudu to kosztuje, by zrozumieć i pogodzić się ze swoim mentalnym kalectwem. Wiem jak wiele bólu potrafią sprawić myśli rodzące się w głowie...o samotności, przemijaniu, samotności (specjalnie dałem samotność drugi raz...takie tak zabiegi autystyczne...to też celowe #alezemniehehesznychłopaczek) Pomimo tego, że jest to cholernie ciężkie, trzeba zaakceptować swoją osobowość.


Jeśli czujesz, że nie pasujesz do ludzi, świata, społeczeństwa...pewnie masz rację! Bo jesteś wyjątkowy. (Wyjątkowo upośledzony #hehe ) Jedak nie przejmuj się, w parze z takim upośledzeniem idzie odrębność i (zazwyczaj) wyjątkowa osobowość.
Faktem też jest, że nie znajdziesz tylu kumpli i nie wyrwiesz tylu lasek co ktoś “normalny”. Jednak Ty i Twoja odrębność pozwolą Ci być człowiekiem szczęśliwym...chociaż niekoniecznie radosnym. Wolnym, chociaż ograniczonym. I właśnie wtedy zrozumiesz na czym polegają te ograniczenia i ta wyjątkowość.
Lecz lekcja płynąca z tego całego zbioru randowmowych słów i odrobiny pseudointelektualnego shitu to … Bądź sobą i bądź szczery w tym kim jesteś. Dzięki temu znajdziesz własne stado jednorożców...mniejsze ale i spojone dużo silniej niż ta cała horda identycznych koni.
Po prostu. Bądź jednorożcem i nie pozwól by ktoś zabrał Ci to co czyni Cię wyjątkowym. Nie duś się krawatem, nie pracuj w miejscu którego nienawidzisz. Nie dąż do celów wyznaczonych przez innych. Znajdź własne i pozwól samemu sobie, zaprowadzić się w miejsce w którym będziesz szczęśliwy, razem z tymi którzy są z Tobą POMIMO Twojego upośledzenia.
Bądź jednorożcem, jak prezes jest Kaczką, a ten z nowej platformy jest Swetrem ; )

Nie pozdrawiam, DyssocjalnyPsychonauta aka Matoł
#nielubiekonibośmierdzą #jednorożcegórą #dziwnemetaforytomójstyl #głupiehashtagiktórychitakniktnieprzeczyta #jebemnato #hashtag

wtorek, 29 marca 2016

Rzeczywistość? A co to?

WARNING
Na starcie zamieszczam to oto ostrzeżenie, gdyż pomimo niskich standardów wszystkiego co piszę, to co znajduje się poniżej prawdopodobnie jest tak słabe, że Twoje oczy zaczną krwawić, a mózg zamieni się w papkę. Jednak jest to temat tak abstrakcyjny, że ciężko jest mi go przedstawić lepiej słowem pisanym. (brakuje mi mowy nie werbalnej w tej formie komunikacji)
Następnym razem będzie lepiej. Albo nie. Zobaczymy.
Podsumowując ostrzeżenie, czytasz na własne ryzyko. (podsumowałem, a jeszcze nawet nie zacząłem hehe...buuuuum maind fuck! )
/WARNING

Czy kiedyś poddałeś wątpliwości realność rzeczywistości którą znasz?(rymy prawie jak u Popka) Pewnie nie...no bo i po co miałbyś to robić?
Ja miałem taką przyjemność.  Ehh...ukorzyć się muszę bo skłamałem, a to nie ładnie. Dokładniej mówiąc nie do końca prawdą jest to, że “miałem”. Mam. I to niemal dzień w dzień i noc w noc. Zastanawiam się, czy na pewno to co widzę, świat w którym żyję jest realny. Najgorsze jest to, że nie da się odpowiedzieć na pytanie “Czy wszystko w koło jest prawdziwe?”. No bo jak?  
Już widzę jak biegniecie z okrzykiem na usta niczym Krzyżowcy na Jerozolimę by obalić moją bluźnierczą myśl heretyka. Każde słowo ciosem wymierzonym w umiejętność logicznego myślenia. Jednak tarcza którą dzierżę w rękach jest silniejsza od każdego z ostrzy argumentów.
Dlaczego tak twierdzę? Odpowiedź jest prosta, niema żadnego dowodu na to, że ta nasza “rzeczywistość” jest prawdziwa.
Przedstawię teraz jedną z teorii, która nadałaby się co prawda na powieść fantastyczną (albo coś takiego) ale jest fascynująca...przynajmniej moim skromnym, jak dziewczynka z zapałkami, zdaniem. Od razu też zaznaczę, że nie wierzę w to co teraz piszę, a jedynie zastanawiam się nad tym czy to jest możliwe… Niestety jako, że nasze umiejętności poznawcze są tak strasznie upośledzone, nie jestem w stanie odrzucić realności tej bajki.
A właściwie koszmaru.
Zapnijcie pasy bo jedziemy pociągiem schizofrenii do krainy urojeń i chorób psychicznych. Przygotujcie bilety do kontroli, a jeśli ich nie macie możecie zapłacić przelewem na podany niżej numer konta. hehe, takie tam nie śmieszne żarciki. Dobra koniec przedłużania i zaczynamy. <Ciuf ciuf>
Zapewne każdy to wie, ale jeśli jest choć jedna osoba która się wyłamuję z tej oświeconej czołówki polskiego internetu ,wyjaśnię na początku jedną kwestię.
Kiedy śnimy, nasz mózg nie tworzy niemal niczego sam. Żadna z osób którą spotykamy we śnie, nie jest wytworem umysłu. Jeśli śnił Ci się wysoki brzydki łysol który gonił Cię z kijem do bejsbola to wiedz, że musiałeś go gdzieś widzieć.
Druga opcja jest taka, że jest on wariacją Twojego mózgu łączącą kilka podobnych osób w jedną. Jakieś inspiracje muszą być, i mogą nimi być wszyscy, przechodnie na ulicy, sprzedawca w mięsnym albo ta niemiła baba z urzędu. Tak czy inaczej nic nowego, jedynie odtwórczy proces oparty o ukryty gdzieś w odmętach pamięci obraz wrzucony by zapełnić pustkę. Bo akurat pustki nasz mózg nie lubi najbardziej.( Dlatego tak ciężko podczas medytacji nie myśleć o niczym.)
Stąd wzięła się ta właśnie teoria którą teraz zacznę opisywać. Tak tak, już kilka razy miałem zacząć ale teraz nie żartuję. Start.
Teraz.
BUM.
No teraz. Już.
Koniec żartów. Jedziemy.
Wybaczcie to słabe poczucie humoru...taki już jestem złośliwy skubaniec.
Dlaczego tłumaczyłem to nieinteresujące badziewie o śnie? Bo na nim właśnie się skupia cała myśl którą przedstawiam. Wyobraź sobie, że świat w którym się znajdujesz jest jedynie snem.” Jakim cudem, skoro mózg sam niczego nie wytwarza, nie wiem co będzie jutro?” możesz zapytać. Śpieszę by odpowiedzieć. Dlatego, że nasze wspaniałe, naturalne komputerki wbudowane w czaszki mają jeszcze jedną (i nie ostatnią) ciekawą właściwość. Standaryzowanie. Dlatego właśnie widzisz twarze tam gdzie ich niema. Wbudowany system rozpoznawania twarzy ułatwia nam życie codzienne, pozwala szybciej dostrzec potencjalne niebezpieczeństwo. To samo tyczy się dostrzegania sylwetek czy kształtów układających się z chmur czy cieni.
I właśnie dzięki tej standaryzacji sen wygląda jak normalne życie. Odtwarzanie wspomnień. Jakby oglądać własne życie nagrane z perspektywy pierwszej osoby. Przeżywanie tego samego, drugi raz.
Jaki jednak jest cel takiego snu?
Teraz idziemy krok dalej by to wyjaśnić. Wyobraź sobie, że w pewnym momencie swojego życia uległeś wypadkowi, stało się coś złego, albo dopadła Cię ciężka choroba. To akurat bez znaczenia, ważne jest, że (teoretycznie) zapadłeś w śpiączkę. W tej sytuacji Twój mózg dalej jest aktywny. Ale nie ma bodźców zewnętrznych. A kiedy nasz mózg nie dostaje żadnych bodźców, zaczyna nam płatać figle. W ten sposób żeby zapełnić pustkę, zaczyna przywoływać wspomnienia. Ale świadomość bycia we śnie jest zbyt nieprzyjemna, dlatego po prostu się od tego nie odcinamy. Ponadto tak jak we śnie, rzadko zdarza się, ze zdajemy sobie sprawę z istnienia naszego normalnego życia. W ten właśnie sposób po raz drugi przeżywamy swoje życie...tylko, że nie na prawdę. Śpimy. A we śnie żyjemy.
Każdy ma swój świat w którym śni, nie jest to jakaś wspólna przestrzeń, każdy jest przecież zamknięty we własnej głowie. Nie tworzymy tu wizji jakichś piekieł, niebios ani innych pokoi wypełnionych dziewicami. To prowadzi natomiast do następującego wniosku: skoro jesteś sam ze sobą zamknięty w krainie snu, każdy kogo znasz jest jedynie wytworem Twojego mózgu. Cieniem prawdziwej osoby która pamiętasz.
Teraz pojawia się mądrala który mówi “Ale to głupie przecież wiem, że żyje, moi znajomi i rodzina to potwierdzą”...a czy we śnie by tego nie zrobili? Kiedy nie widzisz kogoś bezpośrednio skąd masz pewność, że w ogóle w tym momencie istnieje? “mogę zadzwonić, a skoro odbierze to znaczy, że istnieje”. Po raz kolejny...nie. A to dlatego, że kiedy dzwonisz możesz jednocześnie powoływać sam jego głos do istnienia. Głos który nie tworzy nowego zdania, a jedynie odtwarza to co pamiętasz, że mówił podczas rozmowy telefonicznej.
Nie da się udowodnić realności świata. Nie da się jej też obalić...w końcu to jedyny jaki znam. Wszystko tak na prawdę jest możliwe właśnie przez niedoskonałość naszych zdolności poznawczych. Są kwestie niewyobrażalne dla wielu które okazują się być prawdą.
Jednak tutaj pojawia się jeszcze jeden...chyba najbardziej śmierdzący teoriami spiskowymi o iluminatach, element który traktuję jako fantazję autora najbardziej ze wszystkich które tu wymieniłem. Chociaż...
Czasem zdarzają się ludzie, albo sytuacje które są tak nierealne jak pokój na świecie. Dziwne, absurdalne, odklejone, pojebane, cudowne itd. Dużo określeń jednego zjawiska, coś jak deja vu w Matrixie. Są to sytuacje i ludzie którzy są znakiem od mózgu, że wszystko to jest jedynie snem. Próbujące wyrwać ze śpiączki. Rodzina szepcząca do ucha “zbudź się proszę, wróć do nas”. Lekarze podający lekarstwa, które mają pomóc.
To wszystko może być właśnie próbą którą podejmuje Twój umysł by Cię przebudzić.
Może nawet to co właśnie przeczytałeś, pomoże Ci się obudzić.
Ja trzymam kciuki za Twój powrót do rzeczywistości. Przemyśl to, a kiedy będziesz gotowy...po prostu otwórz oczy. Jeśli dobrze trafisz, może ktoś z Twoich bliskich właśnie będzie szeptał do Ciebie prośby...żebyś wrócił.
Wstań...obudź się...
Albo zapomnij i zostań w fantazji. Twój wybór…

Nie pozdrawiam.

piątek, 11 marca 2016

“Rozważanie nad świadomością, jako metafizycznym czynnikiem człowieczeństwa”


Studia...Bardzo ciekawy i dziwny czas w życiu młodego człowieka. Pytanie brzmi jednak czy studia dały mi cokolwiek? Tak, dzięki nim, a zwłaszcza dzięki jednemu z wykładowców dowiedziałem się, że nie wolno mi mieć własnej opinii jeśli nie będę znał do niej całej listy przypisów prawdziwych myślicieli, naukowców którzy mają zaszczytny tytuł (co najmniej) doktora.
Zdaję sobie sprawę z tego, że naukowiec ze mnie żaden bo przecież jestem  kolejnym matołem który to nie wiadomo co sobie wyobraża będąc po ogólniaku, ale niestety!
Gdy jeszcze o tym nie wiedział pozwoliłem sobie na bezczeszczenie sacrum źródeł.
Bez nich dochodziłem do różnorakich wniosków na podstawię swoich przemyśleń i obserwacji… Tak Panie profesorze, potrafiłem zadawać pytania, prowadzić obserwację i formułować odpowiedzi bez doktoratu... Odnajdować własne rozwiązania.
Gdy byłem trochę starszy, a na nasz szary, smutny i trudny świat przyszedł wujek wszystkich dzieci i dorosłych kolorując go na niebiesko, czerwono, żółto i zielono...pojawiła się możliwość znalezienia odpowiedzi na niemal każde pytanie.
Tak oto dzięki Google dowiedziałem się, że (nie wiarygodne!) do takich samych wniosków doszedł już ktoś przede mną! I to w niektórych przypadkach nawet setki lat temu.
Nie znałem wcześniej zdania tych znamienitych osobistości szczycących się nie raz wybitnymi osiągnięciami naukowymi.
Czy to oznacza, że nie miałem racji dopóki nie poznałem myśli filozofów uznanych na świecie? Tych którzy zapisali się na kartach historii?
Z drugiej strony jednak pojawia się inna kwestia...czy Platon albo Arystoteles mogliby w dzisiejszych realiach być prawdziwymi filozofami którzy wyciągają własne wnioski z obserwacji świata? Pewnie by mogli...po uzyskaniu doktoratu.
Tutaj właśnie stawiam sobie fundamentalne pytanie, czy nie jest trochę tak, że gdy już zagłębimy się w dane środowisko, przyswoimy ogrom wiedzy związany z danym obszarem filozofii, i dopiero wtedy zaczniemy pytać i szukać odpowiedzi. To czy nie będziemy już tak skrzywieni wiedzą, kto co kiedyś wymyślił i do czego doszedł, że ta nasza własna, osobista i intymna myśl nie będzie przeżarta wpływem dawnych myślicieli?
Czy kiedy ktoś nie znający historii filozofii dojdzie do jakichś wniosków to ma mniej racji niż profesor który tak na prawdę nie wymyślił nic, a jedynie nauczył się tego co już ktoś stworzył?
Nie potrafię odpowiedzieć na takie pytanie tak by zadowolić wszystkich. Osobiście uważam iż gdy dochodzimy do pewnych transtendentalnych pytań, powinniśmy wyłączyć komputer, zamknąć książki w szafce… Usiąść w samotności i zapytać samego siebie, jak to działa, dlaczego tak działa i czy w ogóle działa. Kiedy już dojdziemy do własnych wniosków warto pójść o krok dalej i zacząć pytać innych. Obserwować i słuchać. Wtedy pozwalamy sobię na skonfrontowanie WŁASNEGO stanowiska z tym które mają inni. Oczywiście słuchać należy tych którzy mają do powiedzenia coś sensownego...wyjaśnienie typu “jest tak bo tak i inaczej być nie może” jest bez sensowną stratą czasu.
Kiedy już mamy swój pogląd i słuchamy sensownych wypowiedzi innych osób z naszego otoczenia, często ten pogląd zaczyna ewoluować i stawać się jeszcze bardziej klarowny i precyzyjny niż wcześniej. Kolejny krok to dorwać kogoś kto ma wręcz przeciwne stanowisko i zacząć z nim dyskutować. To najciekawszy i najbardziej wciągający element tej drogi, a zarazem najbardziej pouczający.
Najlepszym przykładem będą rozważania które ostatnio uderzyły mnie tak potężnie jak sam Pudzian  uderzał Najmana. Rolę pięści Pudzilli odgrywa tutaj kwestia świadomości, a w rolę Najmana wciela się moje zdrowie psychiczne. No bo w sumie czym ta świadomość w istocie jest?
Tak właśnie zaczęły się rozważania nad świadomością. Już na samym początku zadałem sobie kilka fundamentalnych pytań.
  • Jak zdefiniować “bycie świadomym”
  • Czy świadomość jest cechą unikalną i przypisaną tylko ludziom?
  • Czy wszyscy ludzie mają świadomość?
Jednak po wielu ślepych uliczkach którymi się pałętałem w labiryncie rozważań doszedłem do pytania które pochłonęło mnie całkowicie. Poddając wątpliwość w sensowność tych które zadawałem wcześniej.
Bowiem skąd pewność, że ta dla wielu “metafizyczna” świadomość w ogóle istnieje?
Tutaj dostrzegłem pewne utrudnienie. Bowiem ilu jest filozofów i psychologów tyle jest interpretacji samej definicji świadomości. Dlatego też najpierw postanowiłem zdefiniować świadomość samemu.
I tu pojawił się pierwszy problem. No bo czym ona jest?! Każdy powie, że jest świadomy, no bo kto by nie chciał takim być? Jednakże, żeby nazwać jakąś swoją cechę, musimy ją rozumieć.
Kiedy na przykład zawsze odkłada się wszystko na później można z czystym sumieniem powiedzieć, że jest się leniwym i popada się w prokrastynacje.
Kiedy nazywam siebie wysokim to mam jakąś skalę według której porównuję się do innych w bardzo oczywisty i wizualny sposób.
Przykłady które podałem są specjalnie tak różne od siebie. Mianowicie, pierwszy jest opisem cechy której nie widać, ale mimo to jest mierzalna. Drugi przykład jest jeszcze prostszy gdyż dotyczy kwestii zewnętrznej którą można wręcz fizycznie zmierzyć.
Jednak jako, że do tej pory nikt nie ustalił czym realnie jest świadomość uważam, że użycie tych dwóch rodzajów cech jest uzasadnione. No bo może, ją widać? Może da się spojrzeć na kogoś i powiedzieć “O tak, ten gość to na pewno jest świadomy, spójrz na niego!”
Kiedy mówię, że jestem świadomy, jedyne czym mogę to potwierdzić, to przekonanie, że tak właśnie jest, nie mam porównania, ani skali. Tylko przeświadczenie.

Ale wracając do pierwszego pytania, doszedłem do wniosku iż być świadomym znaczy zdawać sobie sprawę z własnego istnienia, odczuć i przeżyć, a także z istnienia otoczenia. I wszystko wydawało by się być okej, ale...czy w takim razie tylko ludzie zdają sobie sprawę ze swojego istnienia? Jasne, owady, pająki i inne najprostsze stworzenia zapewne nie. Ale co z gadami i ssakami? Można powiedzieć, że gady są zbyt prymitywne, i jak najbardziej mogę się z tym zgodzić. Jednak co z szympansami albo bonobo? Przecież one tworzą nawet struktury społeczne, mają swoistą prymitywną kulturę i własne sposoby rozwiązywania konfliktów…
W tym momencie pojawiła się w mojej głowie myśl iż...może rzeczą świadomości jest,  nie tyle zdawanie sobie sprawy z samego istnienia i bodźców, co z przemijalności istnienia.
To akurat rzecz tylko ludzka. Zwierzęta mniej rozwinięte nie są w stanie tego pojąć.
Czyli mamy postęp, pomyślałem! Świadomość taką jaką zdefiniowałem mogę śmiało przypisać jako typowo ludzką! Mały sukces, a cieszy. Dwa pytanie które uznałem za fundament tych rozważań są już rozłożone na łopatki, leżą i kwiczą.
Niestety, przy podejściu do trzeciego, to ja dostałem poważny cios który niemal posłał mnie na matę. Jednak idąc śladami Sylwestra Stalone w roli Rockiego przyjąłem to uderzenie mężnie i pomimo poważnego zachwiania nie upadłem jako przegrany.
Dlaczego to na pierwszy rzut oka proste pytanie tak mnie uderzyło? Dlatego, że wielu ludzi wogóle nie myśli o tym, że przemijają, o tym, że tak po prawdzie istnienie całej ludzkości jest ułamkiem chwili względem istnienia wszechświata. Nie wspomnę nawet o tym jak śmiesznie malutcy jesteśmy i nieznaczący względem wszechistnienia. Przyjmuję zatem, że nie każdy jest świadomy. Niektórzy, wygląda na to, że po prostu żyją nie będąc świadomymi własnego przemijania. I dobrze! Polecam wszystkim im zazdrościć, o ile przyjemniejsze było by życie gdybym nie zdawał sobie sprawy z tego, że za kilka chwil moje życie się skończy, ktoś inny zajmie moje miejsce, a świat w ogóle tego nie odczuje!
Wszystko wydaje się być okej prawda? Jednak wcale tak nie jest...bo pojawiła się ona… Ta na którą nie byłem przygotowany ani trochę! Była jak grom z jasnego nieba, usadziła mnie z otwartymi ustami i jeszcze szerzej rozwartymi oczami… Pojawiła się wątpliwość.
Jaka? Już wcześniej o niej wspomniałem. Jaki jest dowód na istnienie czegoś takiego jak świadomość?! Przecież umiejętność nazywania i rozumienia bodźców, świata i zasad jakie nim rządzą wymaga tak na prawdę inteligencji. niczego wiecej. Zwierzęta tego nie potrafią bo są (przepraszam wszystkich Zielonych) głupsze…
No więc idąc tym tropem zacząłem rozważania od nowa mając na uwadze tą właśnie wątpliwość.

Tutaj muszę powiedzieć jedną bardzo istotną z punktu widzenia dalszej części rozważań które prowadzę, że nie jestem religijną ani wierzącą osobą (oj! ale wstyd).

Zacząłem analizować przekonanie o istnieniu świadomości, mojego dobrego kolegi...I zauważyłem pewien wzorzec… Żeby to wytłumaczyć muszę poruszyć dość trudną kwestię...Kwestię wiary w (jakiegokolwiek) Boga. Nie czepiam się ani Katolickiego, ani Prawosławnego, ani Islamskiego...ogólnie mówię o istocie wszechmocnej, wszechwiedzącej i wszechobecnej. Sędzia, architekt, latający potwór spaghetti czy różowe niewidzialne jednorożce. Bez znaczenia. Chodzi o istotę samej wiary, więc bez piany proszę!
Dobra kiedy już się wytłumaczyłem, mogę kontynuować.

Kiedy ktoś jest szczerze wierzący, nie odróżnia “wierzę” i “wiem”. Dla takiej osoby jest to dokładnie to samo. Kiedy mówi, że Bóg istnieje, równie dobrze może powiedzieć “Wierzę w to, że Różowy Niewidzialny Latający Jednorożec istnieje” jak i “Wiem, że Różowy Niewidzialny Latający Jednorożec istnieje”... Pomimo tego, że brak na to jakichkolwiek dowodów. Brak też dowodów na to, że nie istnieje...no bo przecież jest niewidzialny, prawda?  I tak samo może być w kwestii świadomości. O ile z religią jest łatwiej, gdyż mamy wiele możliwości, wielu bogów, wiele odłamów i wielu głośno krzyczących ateistów, a także ekstremistów i fanatyków którzy bardzo skutecznie zniechęcają do wyznawania religii, o tyle świadomość jest jedna. Nie skategoryzowana. Też niewidzialna i też nie zbadana.
Brak dowodów na jej istnienie, ale brak ich też by ją całkowicie odrzucić.
Pomyślałem więc, a jeśli świadomość to bajka? Bajka która pozwala nam, ludziom czuć się wyjątkowymi, wybranymi przez los? Obdarzonymi tym pięknym w założeniu darem...
Metafizyczną częścią naszej śmiesznie małej egzystencji, dającą nam poczucie sensowności.
Jednak, jak ktoś kto nazywa siebie ateistą może “wierzyć” w jej istnienie? Czym ona różni się od wiary w jakiegoś boga który mieszka w każdym człowieku i pozwala mu działać? W szkole jeszcze usłyszałem od pewnej bardzo (za bardzo?) wierzącej katechetki iż “Gdyby nie duch święty mieszkający w każdym z nas, nic byśmy nie mogli zrobić. To on daje nam siłę i chęć do działania”(pomyślałem wtedy wow...ja chyba nie dostałem swojego ducha świętego, bo strasznie mi się nie chce robić czegokolwiek…). W tym miejscu można podstawić świadomość.

Podsumowując cały ten pseudo inteligencki bełkot, muszę przedstawić kilka istotnych wniosków do których doszedłem. Jestem skłonny zakładać, że świadomość to mit, którym karmi się nas tak samo jak od wieków karmi się nas religiami, bogami i innymi bzdurami. Może być też tak, że się mylę, mogę się mylić również co do istnienia Boga (chociaż wolał bym nie, bo będę miał mocno przesrane…).
Jednak tak jak mówiłem, zakładam, mimo braku pewności, że świadomość nie istnieje. Bo przecież jesteśmy zwierzętami...dziwnymi, wyprostowanymi i łysymi, ale wciąż zwierzętami. Nie widzę, żadnych przesłanek ku temu by zakładać, że nasza pozycja w świecie jest uwarunkowana czymkolwiek poza inteligencją.

Muszę też powiedzieć iż moja głowa byłą już na krawędzi ekspolzji. Jakże nieprzyjemna była myśl “może wcale nie jestem świadomy” i wydaje mi się, że było to uczucie dokładnie takie samo, jak to kiedy powiedziałem pierwszy raz “a może jednak Boga niema?” Dziwna pustka.
Na szczęście z pomocą przyszła logika, tak w tedy jak i teraz. Skoro zakładam, że nigdy nie było czegoś takiego, to jak może zostawić po sobie pustkę?
Nie może (hehe).

Na sam koniec przypominam, naukowiec ze mnie taki jak z Dawkinsa katolik (dla nie wtajemniczonych...ŻADEN). I bardzo przepraszam Pana profesora za to, że pozwoliłem sobie na tą zniewagę względem wszystkiego co “naukowe”, ale może kiedyś zrobię sobię doktorat (albo kupię ? ) i wtedy będę mógł już powiedzieć, że “To jest teoria naukowa”. Póki co jednak, mogę to nazwać tylko i wyłącznie “rozkminką głąba bez uprawnień do myślenia”...
Chociaż...może jednak każdy ma prawo myśleć?  Hy... chyba po raz kolejny pozwalam sobie na zbyt wiele wysuwając takie stwierdzenie.

Nie pozdrawiam, Matoł.